Pustka
Skończyłem 30 lat, a życie- nie wiem czy za karę, czy w nagrodę, albo może po prostu dla „zbytu“ przerzuciło do Berlina Zachodniego. Już wcześniej w Warszawie zacząłem biegać jak Forest Gump, bo rzucenie nawyku palenia wyzwoliło we mnie nadmiary świeżej energii. W Berlinie jogginowałem po lasach nad Wannsee, a ponadto zacząłem yogować oraz medytować w manierze Za-Zen. Pierwszą moją książką przeczytaną w całości po niemiecku było „Die Fünf Tibeter“, a opisane w niej ćwiczenia praktykowałem z pasją słuchając płyty z muzką tybetańskich trąb i bębnów.
Mój punkt postrzegania rzeczywistości zaczął się jakby przemieszczać w miejsce, jakiego wcześniej nie znałem. Na czole, tam gdzie znajduje się czakra 3-go oka, zacząłem odczuwać ucisk, tak jakby się tam znajdował pozazmysłowy sensor sygnalizujący: uwaga nadchodzi magiczny moment. Życie moje stało się przygodą podróżnika do innego nieznanego wymiaru i byłem przekonany, o tym że pourszam się we właściwym kierunku, a może nawet jestem po prostu porusznany.
Pewnego słonecznego popłudnia podczas jazdy samochodem przestraszyłem się, bo w moim umyśle nagle zaczął zanikać obraz rzeczywistości, a wraz z nim towarzyszący mu dźwięk. Rzeczywistość jakiej normalnie doświadczałem, zaczęła się ode mnie oddalać, aby całokowicie zaniknąć. Co pozostało, było bezkresem z przytłumionym światłem, tak jaby by właśnie zmierzchało się. Nic tam nie było poza ciszą i pustką. Mnie samego tam niebyło, za to była obecność i może świadomość dziwienia się w spokoju.
Nie upłynęła może jedna albo kilka minut ziemskego czasu, a normalna rzeczywistość powróciła do mnie, tak jakby wznowiono projekcję filmu w kinie. Gdybym miał określić czas spędzony w pustce, to była to nieskończoność, albo może lepiej bezczasowość. Wieczorem dostałem wysokiej gorączki.
Zdarzenie to na zawsze zafleszowało mój umysł i świadomość. Przestałem być pewien, czy tzw. „twarda“ codziennie doświadczana rzeczywistość nie jest jakąś projekcją z czegoś, co jest niewidoczne dla umysłu i zmysłów. W fimie „Matrix“ rzeczywistość“ jest strumieniem dynych wytwarznych przez maszyny, doprowadzonych kablem do mózgu śpiącej w zamkniętej kapsule istoty, nazywanej człowiekiem. Dane te wywołują w jej mózgu różnego rodzaju symulacje rzeczywistości, które możemy określić mianem sztucznego snu. Być może wypadła mi z jakiejś nieznanej przyczyny „matrixowa“ wtyczka i odłączyłem się od struminia danych symulujących rzeczywistość, wpadając w „stan out of order“ zawieszając mnie w pustce. W Za-Zen koanie pytasz się w sobie: kiedy zaniknie obraz i dźwięk co zostanie wtedy?
Leere
Ich wurde 30 Jahre alt, und das Leben – ich weiß nicht, ob es zur Strafe oder als Belohnung, oder vielleicht einfach „zum Spaß“, mich nach Westberlin geworfen hat. Schon zuvor in Warschau begann ich, wie Forrest Gump, zu laufen, denn das Aufgeben des Rauchens hatte in mir einen Überschuss an frischer Energie freigesetzt.
In Berlin joggte ich durch die Wälder rund um den Wannsee, und drüber hinaus begann ich mit Yoga und meditierte im Za-Zen-Stil.
Mein erstes komplett auf Deutsch gelesenes Buch war “Die Fünf Tibeter” und die darin beschriebenen Übungen praktizierte ich mit Leidenschaft, während ich dazu eine LP mit tibetischer Trompetenmusik lauschte.
Mein Sichtpunkt auf die Realität begann sich zu verschieben, als würde er sich auf eine neue, mir noch nicht bekannte Dimension hin zu bewegen. An der Stelle auf meiner Stirn, wo sich das dritte Auge befindet, spürte ich einen Druck, als befunde sich dort ein übersinnlicher Sensor, der mir signalisierte: „Achtung, jetzt wird es magisch“, also übersinnlich.
Mein flaches bis dahin Leben entfaltete sich zu einer Entdeckungsreise in eine unbekannte Dimension. Neue Sichtweisen, die ich in den Lektüren von Krishnamurti entdeckte, bestärkten mich, dass ich auf dem richtigen Weg gehe.
Eines sonnigen Nachmittags, während ich mit dem Auto fuhr, war ich der Zeuge, wie aus meinem Blick das Bild der Realität zu langsam verschwindet und mit ihm der begleitende Ton.
Die Realität, wie ich sie normalerweise erlebte, begann sich von mir zu entfernen, bis sie vollständig verschwand. Was blieb, war eine unendliche Weite aus gedämpftem Licht, als würde die Dämmerung hereingebrochen. Es gab dort nichts außer Stille und Leere. Ich selbst war physikalisch nicht mehr da, was aber gab, war eine totale Präsenz und vielleicht ein Bewusstsein des Staunen und Friede.
Vielleicht verging eine oder mehrere Minuten der irdischen Zeit, und die normale Realität kehrte zu mir zurück, als würde im Kino ein Film nach einem Projektor-Defekt weiter abgespielt, als wäre nichts passiert.
Wenn ich die Zeit in der Leere beschreiben müsste, würde ich behaupten, dass es eine Ewigkeit war, oder vielleicht besser gesagt, die Zeitlosigkeit. Am Abend danach bekam ich hohes Fieber.
Dieses Ereignis “flashte” mein Bewusstsein und ich hörte auf, sicher zu sein, ob die sogenannte „harte“, also unsere alltäglich erlebte Realität, nicht einfach eine holografische Projektion von etwas ist, was für den normalen Verstand und die Sinne nicht erfassbar bleibt.
Im Film Matrix ist die „Realität“ ein Datenstrom, der von Maschinen erzeugt wurde und über ein Kabel in das Gehirn eines, in einer geschlossenen Kapsel schlafenden Wesens, das Mensch genannt wird, hingeleitet.
Dieser Datenstrom sorgt dafür, dass im Gehirn des Wesen im Kapsel verschiedene Simulationen der Realität (Realitäts-Hologramme), die man als “künstlichen Traum” bezeichnen könnte, entstehen würden.
Vielleicht hat sich bei mir aus einem unbekannten Grund der „Matrix-Stecker“ bei mir abgelöst und ich wurde vom Datenstrom getrennt. Die sonst erlebte Realitäts-Simulation blieb aus und ich landete in der Leere. Ist vielleicht nicht die Leere ein natürlicher Zustand von Sein? In jedem Fall war “dort” still und friedlich.
Im Za-Zen Koan stellt sich der Praktizierende die Frage: wenn das Bild und Ton verschwinden, was bleibt denn das?